środa, 5 grudnia 2012

Praga - 11.11.12 wycieczka z Cieplic

W siodmym dniu pobytu w sanatorium w Cieplicach zostala zorganizowana wycieczka do Pragi czeskiej.
Koszt 86 zl, zbiorka przed sanatorium o godzinie 7.25,a mnie podano ,ze o godz.7.45.
Tylko dzieki bystrosci  i zapobiegliowosci  
o mnie mojej wspollokatorki  moge zawdzieczac to,ze sie nie spoznilam, gdyz nikt nie pokwapil sie aby poinformowac mnie, iz termin podany na zielonej ulotce jest nieaktualny. Po wielokrotnym (jak codzien) wybudzaniu mnie przez moja wspollokatorke ze slodkiego snu wreszcie wstalam i  wzielam zapakowany suchy prowiant , na calodzienny pobyt w Pradze, a skadajacy sie z:
4 pajd posnego chleba
4 plasterkow szynki
4 plasterkow zoltego sera
kwadracika masla wpakowanego gdzies miedzy kromki cheba
1 sereka topionego
1 pasztecika
1 jalbka

 Wszystko to bylo zawiniete w 2 woreczki foliowe, raczej nieprzystosowane do  pakowania tego rodzaju produktow spozywczych, a mam tu na mysli owe pajdy chleba, niezawinietego w jakikolwiek papier  sniadaniowy, czy tez szynke oraz zolty chleb.
Owy suchy prowiant dostalismy dzien wczesniej , przy kolacji ok. godz. 18. W pokoju nie mialysmy luksusu jakim jest lodowka, wiec za takowa posluzyl mi parapet okienny.
Cale szczescie, ze na zewnatrz panowala lodowkowa tempetatura tj. ok 5 stopni C.
Przypomnial mi sie wtedy  Zenon Laskowik, ktory  to rozmawial z babcia przez telefon
 i tlumaczyl jej gdzie jest salceson. To znaczy jest w lodowce , tej miedzy oknami.
Moja lodowka byla podobna , tyle ze za oknem, na parapecie okiennym.Takie oto sa luksusy w sanatorium w Cieplicach  w XXI wieku.
 No ale przeciez nie bede wybrzydzac ,bo powiedza, ze przyjechala tak z Danii i jej odbija.

Wsiedlismy i ruszylismy, po drodze zabralismy jeszcze wycieczkowiczow z innego sanatorium. Miejsc bylo mniej niz chetnych wiec wszystkich nie zabrano, ale kase  z pewnoscia wzieto. Dla scislosci autokary byly dwa, wiec mozna sie bylo pomylic, nie?


Jadac podziwialam piekne krajobrazy oraz erudycje pani przewodniczki o wiosennym 
nazwisku Maj.







Dojechalismy na miejsce i zaczal sie maraton. w dosc zwawym tempie. Przegalopowalismy   przez Plac z Palacem Prezydenta ,
 poprzez Kosciol Sw. Wita
 i dalej biegalismy po jakims moscie, dotykalismy na szczescie jakiego pieska, 
 popatrzylismy na najwezsza ulice swiata, poogladalismy ruchome dziela sztuki z ruchomymi siusiakami ( na Placu Fraca Kafki bodajze)






Pogonilismy troche po Pradze, ktora jest wprawdzie urocza, ale wole Krakow.
            Pogoda byla dzdzysta i bylo dosc zimno.






to kwiatek -znak rozpoznawczy naszej pani przewodniczki






w taki sposob zebraja  w Pradze


najwezsza ulica swiata

najwezsza ulica swiata


Nie mialam parasolki, ani kaptura w kurtce, wiec zmoklam i zmarzlam. Sadze, ze dlatego pozniej dostalam kataru.
Potem byl czas na obiad.


slynne czeskie knedliczki z gulaszem
rachunek jak czeski film, czyli nikt nic nie rozumie


A nawet na odwiedzenie WC, gdzie potraktowano mnie jak dame.



Z powrotem wrocilismy zmeczeni i glodni ok. godz. 20.




Po drodze zrobilismy zakupy.
Kupilam  3 butelki  jakegos piwa i kilka studenckich czekolad.



Jeszcze raz mialam okazje podziwiac zapobiegliwosc mojej wspollokatorki, ktora myslac
 o mnie przemycila mi kolacje swojego stolikowego kolegi, ktory pojechal do domu.

W nastepna niedziele miala byc organizowana wycieczka do Drezna, ale juz na nia  nie dalam sie nabrac.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz